W poszukiwaniu przejścia do Narnii

Żegnamy się się z Wayne’m, o którym pisał Krzysiek w poprzednim artykule i pełni nadziei ruszamy ku dalszej przygodzie. Naszym celem jest Plaża Gorącej Wody na Półwyspie Coromandel.

Pogoda w Nowej Zelandii

Znacie to powiedzenie, że w Nowej Zelandii można doświadczyć czterech pór roku w ciągu jednego dnia? My wtedy jeszcze też nie, ale już wkrótce przekonujemy się, że to najszczersza prawda! Jeśli myślisz, że Nowa Zelandia, to raj tropików – szybko pożegnaj się z tym przeświadczeniem ? Temperatury w lecie rzadko przekraczają 30 stopni, oscylując raczej wokół 20-25. Odczuwalnie jest to często nawet jeszcze mniej przez zimny wiatr znad oceanu. Z odsieczą przed zbliżającą się ulewą przychodzi nam dwójka wyluzowanych Nowozelandczyków pochodzenia maoryskiego. Oferują podwózkę aż na rozjazd z półwyspem, po drodze uraczając nas pierwszą lekcją swojego rdzennego języka.

Braedon i Jerome – na ratunek przed deszczem.

Gdy wysiadamy, znowu jest sucho, ale w oddali wciąż kłębią się złowieszcze chmury. I tym razem również na farciku – łapiemy stopa, akurat kiedy zaczyna lać. Po jakimś czasie musimy na chwilę przerwać autostopowanie, bo w takim deszczu to się nie da! Na szczęście pod nosem mamy miejscówkę, gdzie już w XIX wieku zatrzymywali się strudzeni wędrowcy. Chłodne piwko i drugi odcinek Watahy wchodzą jak złoto!

Motel z 1883 roku w Kopu – miasteczku przez wielu uważanym za bramę do półwyspu Coromandel.

Drugi odcinek Wataszki ?

W Kopu można znaleźć interesujące rzeźby…

W kolejnym samochodzie dowiadujemy się, że turyści zapominający o konieczności jazdy lewą stroną są tutaj prawdziwym utrapieniem. Pan taksiarzobusiarz opowiada nam o swoim koledze, który wylądował w szpitalu przez jadącego pod prąd kamperwana ? Wspomina również, że po zamontowaniu aparatu słuchowego zaskoczyło go, że ptaki w Nowej Zelandii tak pięknie śpiewają. Potwierdzamy! ?

Hot Water Beach

I tak, bogatsi o nową wiedzę i doświadczenia docieramy do Plaży Gorącej Wody. Meldujemy się szybko w jedynym kempingu w okolicy, wypożyczamy szpadel i niezrażeni siekającym deszczem kierujemy się na osławioną plażę.

O co chodzi z tą gorącą wodą? Pod piaskiem znajduje się źródło aktywności wulkanicznej, które podgrzewa napływająca z oceanu wodę. Wystarczy poczekać na niski pływ (w internecie znajduje się nawet specjalny grafik), wykopać niewielki dołek i voila! Prywatne spa gotowe. My skorzystaliśmy z basenów pozostawionych przez turystów uciekających w popłochu przed lodowatą ulewą. Tylko najodważniejsi zostali! Deszcz miał jeszcze jeden plus – dostarczał naszym plecom chłodnego masażu, podczas gdy nasze brzuchy wylegiwały się w wodzie o temperaturze niemal 60 stopni. Oczywiście żartujemy – było to niezbyt przyjemne doświadczenie i nawet przez myśl nam nie przeszło wyciąganie telefonu, aby cyknąć fotkę. Możesz za to zobaczyć jak sytuacja się miała w kolejnym, bardziej słonecznym dniu. Jak widać, turyści musieli walczyć o każdy centymetr kwadratowy plaży.

Hot Water Beach, Hahei.

Kempingi w Nowej Zelandii

Plaża Gorącej Wody dała nam również pierwszy posmak tzw. Holiday Parków – czyli najbardziej wypasionych kempingów. Drogie to jak nie wiem co (21 NZD, czyli około 50 PLN od osoby za noc), ale na miejscu można znaleźć nawet piekarnik i suszarkę. Za to za dostęp do Wi-Fi trzeba dodatkowo płacić i dziwnym trafem na terenie całego parku zasięg internetu komórkowego jest niemal znikomy. Przypadek? ?W poszukiwaniu przejścia do NarniZ powodu wyżej wymienionych czynników postanowiliśmy trochę przyjanuszować. Nasz plan był genialny w swej prostocie: wymeldować się z rana, poprosić w recepcji o przechowanie plecaków, zrobić trekking do Cathedral Cove, a po powrocie przemknąć się niepostrzeżenie pod prysznic. Potem moglibyśmy poszukać jakiegoś noclegu w krzakach za darmoszkę. No to działamy!

Pobudka w namiocie po deszczowym dniu.

Na kempingu zrobiliśmy sobie pranie za 4 NZD, zwróćcie uwagę na dźwięki w tle ?***”Czy wiecie, że w Cathedral Cove kręcono 'Opowieści z Narnii’?” – pyta jeden z kierowców. Bardzo szybko przekonujemy się, że Nowa Zelandia jest jednym wielkim planem zdjęciowym. Co rusz dowiadujemy się, że „O, a tam to mieszkał Tom Cruise z ekipą.” albo że „Ten wulkan to Góra Przeznaczenia z Władcy Pierścieni”.***Pierwszym etapem jest dotarcie autostopem do Hahei – rozległej plaży z białym, drobnym piaskiem i turkusową wodą.

Pierwsze spojrzenie na plażę Hahei.

Na plaży można było skorzystać z takich atrakcji ?Sam trekking do kultowej jaskini nie jest jakimś wyczynem – najtrudniejszą część stanowi wymijanie tłumu Azjatów robiących sobie fotki na środku ścieżki. Oznacza to, że trafiliśmy do miejsca z etykietką „musisz to zobaczyć”. Azjaci po prostu nie rozdrabniają się na odwiedzanie jakichś płotek w morzu atrakcji. Nam jednak najbardziej podobają się krajobrazy po drodze (szlak wiedzie przez rezerwat morskiej przyrody).

Widok z trasy do Cathedral Cove.
Martyna medytuje nad pięknem przyrody.
Po drodze do Cathedral Cove można było odbić na mniejsze, skaliste plaże.
Przyroda półwyspu Coromandel.
Słynne przejście do Narnii.
Cathedral Cove od środku, udało się złapać kadr bez ludzi ?
Plaża Cathedral Cove.
Na plaży Cathedral Cove można było podumać w takim przybytku z widokiem. Martyna aprobuje!

Wracając, bezskutecznie rozglądamy się za miejscem na nocleg. W końcu Krzysiek wpada na pomysł, że przecież możemy spać bez namiotu na plaży Hahei, bo w końcu tam rezerwat już nie sięga. Martynie ten pomysł średnio się podoba, gdyż właśnie przeczytała o zagrożeniu tsunami w tym rejonie. W nocy długo nie śpi nasłuchując, czy morze czasami nie wydaje dźwięku podobnego do ryku silnika samolotu. Według tablicy informacyjnej to właśnie jest jednym z symptomów zbliżającego się kataklizmu. Jak się dużo później okazuje Nowa Zelandia ma całkiem rozbudowany system zarządzania ryzykiem tsunami – tablice ostrzegawcze, specjalne syreny w każdym nadmorskim miasteczku, itp. Natomiast wśród pytanych kierowców nikt nie pamiętał, kiedy ostatnio nastąpiło realne zagrożenie. Tak czy inaczej, tej nocy śpimy w miliongwiazdkowym hotelu i zaliczamy pierwszy półlegalny nocleg.

Plaża Hahei, punkt widokowy na trasie do Cathedral Cove. Tam odbyliśmy nasz pierwszy i ostatni nocleg pod chmurką w Nowej Zelandii.
Poranek na plaży Hahei. Mecz się sam nie obejrzy!

Na zakończenie posta. Kiedy wracamy z Hahei za pierwszym razem do kempingu po plecaki (i prysznic), podrzuca nas Francuz imieniem Benjamin. Zapamiętaj tę personę do kolejnego wpisu ?

A na wylotówce z miasteczka Hahei…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *