Początki podróży

Nasza podróż do Nowej Zelandii zaczyna się 10 grudnia, bo wtedy startuje nasz samolot. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdyby to wszystko było łatwe i przyjemne – sam wylot ma miejse ze stolicy Bułgarii – Sofii. Jak dostać się do Bułgarii? Oczywiście na farcika i jak najwięcej kombinując. Dlatego też nasza podróż zaczęła się tak naprawdę już 28 listopada, kiedy to opuściliśmy Kraków.

Po objazdowym pożegnaniu się z rodziną (i przyjaciółmi – Ekipa Zewsząd jak zwykle dopisała), jako miejsce startu wybieramy Chełm – bo blisko na Ukrainę, a w mieście mieszkają Ciocia i Babcia Martyny. Stamtąd planujemy dostać się do Dorohuska, na granicę.

I tutaj pierwsze zdziwko – przypadkiem dowiadujemy się, że granicę owszem, można przekroczyć, ale tylko autem. Człowiek „niby wiedzioł”, że warto to sprawdzić, ale łudził się, że przejście piesze w Medyce nie jest odosobnione pod tym względem. Tym bardziej, że kolejki na granicy w Dorohusku są dobrze wszystkim znane, by nie powiedzieć – legendarne, ze słynnym „Mostem Płaczu” na Bugu. Na szybko sprawdzamy opcje autobusowo-pociągowe, ale żadna nas nie przekonuje. Zostaje więc standardowe „na farta” 🙂

Dzięki uprzejmości Cioci, która podrzuca nas pod sam szlaban graniczny, najłatwiejsze (czyli dojazd do granicy) jest za nami. Co dalej? Bierzemy plecaki i dawaj! pytać po kolei kierowców, czy któryś by nas nie przygarnął. Szczęśliwym okazuje się być auto pana Wołodzimierza, który chętnie zaprasza nas do środka.

Z rozmowy wynika, że Pan Wołodymyr jest prezesem Stowarzyszenia Kultury Polskiej w Lubomlu – aktywnie działa na rzecz Polaków mieszkających na Ukrainie. Jako że w aucie spędzamy w sumie kilka godzin (w czasie których jedynie przekraczamy granicę!), wiele dowiadujemy się o działalności Stowarzyszenia i cieszymy się, że są tacy dobrzy ludzie na świecie 🙂

Dworzec kolejowy Kowel, Ukraina
Dworzec kolejowy Kowel, Ukraina

My tu gadu-gadu, a znienacka zrobiła się godzina 21 (22 na Ukrainie). Po szczęśliwym? przedostaniu się na Wschód zaczynamy kombinować, jak dostać się do Kowla, z którego chwilę po północy mamy pociąg do Lwowa. Z pomocą przychodzą współtowarzysze niedoli, na czele z energiczną panią, która na szybkości ogarnia nam i sobie busa. Niby właściciele auta do Kowla nie jadą, ale nie mają problemu, żeby nas tam zabrać (cała przyjemność kosztuje nas oszałamiające 20 zł – za to kochamy Ukrainę).

Szukasz roboty w Polszy? Zadzwoń!
Szukasz roboty w Polszy? Zadzwoń!

Kowel, jaki jest, każdy widzi – ciemny i zimny 😀 Za to pociąg do Lwowa – tutaj już pełne luksusy, do których przywykliśmy podczas poprzednich wojaży: kuszetka, czysta, wymaglowana pościel i ciepełko, tak pożądane w zimną, grudniową noc. A wszystko znowu za dwie dyszki!

Czerwona gwiazda, cerkiew i lokomotywa spalinowa - witamy na Wschodzie!
Czerwona gwiazda, cerkiew i lokomotywa spalinowa – witamy na Wschodzie!

Przed godziną 5 rano meldujemy się we Lwowie – ale o tym w kolejnym wpisie 🙂

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *